Gościa zza Wielkiej Wody należy przyjąć albo po królewsku, albo wcale. Jak planujesz wycieczkę, to do miejsca, które rzuci go na kolana i przeciągnie po klepisku. Musisz odpowiedzieć na jego żywotne potrzeby, uwzględnić chore (jak moje własne) upodobania. Wybór zatem nie był trudny.
Zaopatrzone w odpowiednie narzędzia, za pomocą których śmiało można słać krótkie maile do mózgu - oczekujemy rzeczonego. Oto nadjeżdża. Przyjaciel nasz największy, entuzjasta przedsięwzięć wszelakich, dobrym słowem wspierający. Król nasz bez insygniów władzy, dumny i blady. Co jest? Okazuje niezadowolenie czy Rutinoscorbinu zapomniał łyknąć? Niewyraźny jakiś taki... "Nie pytajcie" rzuca tonem cierpiącego i zajmuje swój tron.
Jako że dochodził do siebie powoli, wyścig do drzwi wygrywam w cuglach. Chatynka niewielka, raczej w ruinie, do sesyjki się nada. Dobywam kurteczki, kaloszków i zbrodniczego narzędzia. Dobiegają mnie niewyraźne (jak jego lico) słowa : "wybawco, dobij mnie tą siekierą". Co? Co powiedział? Uszy staram się utrzymywać w czystości, ale może coś się zalęgło. Co powiedział?! Dobij mnie?! Szalony po prostu! Już się rozpędziłam! Ja tu Jankesa jakiegoś rąbnę w potylicę na polskiej ziemi, a za chwilę będę miała pod drzwiami ichnie trzyliterowe służby i telewizje! Nie na moje nerwy. Ja się na gwiazdę nie nadaję
Historia krótka, morał dobrze wszystkim znany : trza było zachować umiar w spożyciu, kochany!