Pastorówka. Taka plebania, tylko po protestancku.
- U drzwi twoich stoję, panieee... - zawodzę, bo samo mi się pcha.
- Czego wyjesz?! Nikt ci nie otworzy. Poza tym to inna gałąź chrześcijaństwa niż katolicyzm, więc może oni nie muszą tak fałszować?
Ukłuło, nie powiem.
Samo na usta mi się pcha i muszę, bo się uduszę. Pojawia się kolejna szansa. Ambona. Mównica. No, taki podest z mikrofonem. Nie o nomenklaturę tu idzie. Dopadam.
- Moi drodzy parafianie!
Zaraz strzelę wam kazanie.
Nie chodzicie do kościoła,
Zaraz święta a choinka goła.
Wy do nieba pójść chcecie?!
Figa! Nie pójdziecie! - grzmię, gestykulując.
- Tej, tej! Wyhamuj! Prrr, szalona! Kaznodzieja w spódnicy się znalazł!
- Ale ja się dopiero uruchamiam!
- I właśnie zakończyłaś występ.
Wzięta pod pachy, zostałam wyprowadzona siłą, ale za to z pieśnią na ustach. Uspokoiłam się dopiero w okolicach strychu. Nie z własnej woli. Tylko i wyłącznie dlatego, że zagrozili mi umieszczeniem w bliżej nieokreślonym ustrojstwie, które nie wiadomo do czego służyło, ale wyglądało upiornie. Na znak protestu wymownie milczałam do końca wycieczki. Chciałam ich ukarać. Nie wzięłam pod uwagę, że właśnie ich nagradzam